Historia Anny
Pracę nas sobą w przyjaznej strefie gabinetu psychologicznego rozpoczęłam ponad rok temu. Miałam wtedy niemal 25 lat (byłam blisko przekroczenia magicznej bariery ćwierćwiecza) i przyszłam do pani Dorotki z bardzo klasycznym problem, z którym można trafić do dietetyka (rzadziej do psychologa lub psychodietetyka tak jak w tym przypadku): nadprogramowymi kilogramami. Przyszłam do gabinetu z chęcią wyciągnięcia ze wspólnych spotkań jak najwięcej dobrego, ale także z odrobiną strachu i szczyptą wstydu, która, przyznajmy szczerze, okrasza w wyjątkowo nieprzyjemny sposób wszystkie dania życiowe.
Do pierwszego spotkania nakłoniły mnie oprócz nawarstwiających się dodatkowych kilogramów, także coraz większe stosiki mniejszych i większych problemów natury osobistej (chłopak, praca, rodzina). Nigdy nie próbowałam wcześniej przejść na dietę, choć oczywiście w myślach często tego pragnęłam, ale wprowadzenie w życie takiego przedsięwzięcia była dla mnie albo za trudne albo wręcz wstydliwe i stygmatyzujące – skoro jestem na diecie to znaczy że mam problem z nadwagą, a to nie specjalnie było atrakcyjną wiadomością dla mojej osoby. Odkąd pamiętam zawsze byłam dzieckiem, a potem nastolatką bliżej granicy nadwagi bądź już z nadwagą i bardzo, ale to bardzo tego w sobie nie lubiłam. W okresie dorastania ok. 15-17 roku życia wagę miałam niemal prawidłową i wtedy czułam się całkiem dobrze ze sobą (na tyle, na ile dobrze może się czuć dorastający podlotek z lekko rozbujanymi hormonami).
Pierwsza rozmowa
Pierwsza rozmowa była dla mnie bardzo emocjonalna i trudna – poleciało wiele łez, ale przede wszystkim wypowiedziałam wiele spraw na głos, których wcześniej nawet nie chciałam poruszać we własnych przemyśleniach: o tym jak źle czuję się we własnym ciele, że nie potrafię zapanować nad swoimi zachciankami, o tym jak nie lubię przymierzać ubrań i zdarza mi się płakać w przebieralni oraz jak bardzo chce żeby to się zmieniło. Samo wypowiedzenie trudnych kwestii pozostawia uczucie dużej ulgi, ale jak dobrze się przekonałam później – to dopiero pierwszy krok w dobrym kierunku.
Przez pierwsze 4 miesiące spotkań udało mi się zrzucić ok. 10 kg, co jest sporym sukcesem, ale dopiero w czasie kiedy wielki entuzjazm opadnie, robienie sałatek przestaje być super zabawą, a ty nie masz już ochoty ani siły stawać na głowię, żeby tracić kilogramy – wtedy dopiero zaczyna się dobra zabawa . Jestem z siebie bardzo dumna, że pomimo trwania w odchudzającej stabilności przez ok. 8 miesięcy nadal spotkałyśmy się w gabinecie z panią Dorotką i jestem jej bardzo wdzięczna za to, że przeszła ze mną ten kluczowy moment terapii. Tak jest – 8 miesięcy, w których waga się trochę wahała do przodu i do tyłu, ale nie było już spektakularnych efektów – właśnie wtedy nauczyłam się mnóstwo o samej sobie.
Proces
Po pierwsze – rozmawiałyśmy i znajdowałyśmy sposoby na poradzenie sobie z problemami zupełnie nie związanymi z jedzeniem. Całe swoje dwudziestoparoletnie życie uważałam siebie (i teraz tym bardziej uważam) za feministkę. Problemy kobiet w świecie zdominowanym przez mężczyzn były mi zawsze bliskie i stanowiły dla mnie ważną kwestie życiową. Jednak racjonalne poglądy nie zawsze idą w parze z intuicyjnym zachowaniem – tak więc musiałam zawalczyć o własną pozycję we własnym związku partnerskim. Uświadomienie sobie, że za dużo poświęcam dla drugiej osoby było bardzo ważną lekcją życiową, którą zapamiętam na całe życie. Negocjacje na temat zmywania i gotowania w domu to teraz u mnie całkowicie normalny proces, a wiadomo, że jak potrafimy wynegocjować pozmywane talerze, to potem dostajemy siłę aby negocjować pozycję w relacji partnerskiej, taką na jaką zasługujemy. Girls power!
Po drugie – odnalezienie ważnych wartości, które mogły się gdzieś pogubić, ale tak naprawdę zawsze były ze mną. Ja sama z różnych powodów zrezygnowałam z cieszenia się ze spotykania ze znajomymi i rodziną. W trakcie kilku spotkań temat ten wypłynął i byłam w stanie pozwolić sobie na zanurzenie w wir towarzyski – zanurzenie to niezłe słowo bo dzięki temu poczułam się jakbym wreszcie odetchnęła pełna piersią. Teraz z perspektywy czasu zastanawiam się, jak w ogóle mogłam dopuścić do utraty tak ważniej rzeczy. Wszyscy kochamy momenty z bliskimi, więc po prostu zaczęłam je celebrować jak najczęściej, pełną piersią.
Po trzecie – polubienie (a w konsekwencji pokochanie) samej siebie. Odkładając nawet na bok kwestię związaną braku akceptacji swojego ciała, znalazłyśmy bardzo niepokojący punkt w moim zachowaniu – nie lubiłam spędzać ze sobą czasu. Sama siebie teraz zapytuję, czemu nie chciałam spędzać czasu z kimś naprawdę wystrzałowym, który jak nikt inny, zasługuję na najlepsze traktowanie. Niestety, tak właśnie było, że zamiast cieszyć się wolną chwilą z samym sobą i rozpieszczać się filmem, herbatą, maseczką do twarzy czy po prostu ciszą w domu, często zapychałam czas przeglądaniem facebook’a bądź leżeniem i patrzeniem w sufit w oczekiwaniu na codzienne spotkania z bliskimi. Krok po kroku zwracałam na to uwagę i zadbałam, żeby czas ze sobą spędzać jak z najlepszym kumplem, najlepszą przyjaciółką.
Po czwarte – wprowadzenie w życie sportu. Podobnie jak z odchudzaniem, całe swoje życie miałam świadomość, że aktywności fizyczna jest ważna z uwagi na utrzymanie zdrowia oraz prawidłowej wagi. Do tej pory kilka razy próbowałam wprowadzać sport w moim życiu, ale ze względu m. in. na kompleksy dotyczącego mojego wyglądu źle czułam się podczas zajęć organizowanych, a także źle czułam się biegając (akurat biegania po prostu nie znoszę i teraz już wiem że mam do tego święte prawo ). Wraz z rozpoczęciem diety równoległej do spotkań z panią Dorotką wprowadziłam do swojego życia treningi polegające na prostych ćwiczeniach razem z trenerkami na YouTube. Była to fajna opcja, ale nie dawała mi tyle radości co sport powinien dawać. Po kilku miesiącach dość intensywnych treningów miałam problemy z kolanami i wtedy zaczęłam szukać nieco delikatniejszych sposobów na utrzymanie ciało w formie. Trafiłam na jogę i to był strzał w dziesiątkę. Jogę uprawiam bardziej lub mniej regularnie od mniej więcej roku i już w sumie nie bardzo sobie wyobrażam życie bez niej.
Po piąte – akceptacja ciała. Jeden z najtrudniejszych aspektów odchudzania. Połączenie rozmów na temat moich emocji związanych z własnym ciałem oraz czytania artykułów na temat jogi i aspektów związanych z akceptacją takiego ciała, jakie posiadamy doprowadziły mnie do etapu w jakim jestem teraz. Codziennie staram się myśleć o mnie, a szczególnie o moim ciele z szacunkiem, wdzięcznością i miłością. Nie muszę mówić codziennie moim solidnym udom, że są najpiękniejsze na świecie, ale na pewno nie mówię już o nich jak o skaraniu zesłanym przez Boga. Są takie jakie są, pozwalają mi chodzić, ćwiczyć, jeździć na rolkach (polecam z całego serca, przysięgam to sama zabawa ) i są częścią mnie.
Podsumowując
Podsumowując mój długi proces skupienia się na mnie, moim ciele, moich uczuciach i rozmawianiu o tym, doprowadził mnie do jednego bardzo istotnego wniosku: ważna jest motywacja jaka nas kieruje podczas odchudzania, czy też bardziej podczas zmiany sposobu odżywiania. Motywacja, która opiera się na niechęci do swojego ciała, negatywnych emocjach wypływających z nas jest jedną z dróg, które mogą nas prowadzić do osiągnięcia celów, jednak jest ona nieprzyjemna, wyboista i ma krótki zasięg oddziaływania (stąd szybkie nawroty do poprzednich zwyczajów żywieniowych). Motywacja, która wypływa z głębokiego szacunku i miłości do siebie i swojego ciała często zmienia nasze wyjściowe założenia i pozwala na zmianę sposobu odżywiania w sposób pełny i całościowy. Jeżeli wiemy co dla naszego ciała jest dobre, a kochamy swoje ciała i chcemy dla niego jak najlepiej to naturalnym wydaje się decyzja dawaniu mu tego co najlepsze <3.
Uczenie się miłości, szacunku i cierpliwości dla siebie to długi proces, który muszę wprowadzać w swoje codzienne życie. Jednak owoce jakie przynosi są naprawdę warte zachodu. No i umówmy się – każda z nas zasługuje na takie poświecenie dla samej siebie :)